Iluzja „Włosi, brava gente”: kraj trywializuje faszyzm od osiemdziesięciu lat – i nie może się od tego uwolnić

Wysoko we włoskim regionie Abruzja, na zboczu góry, prawie 2000 metrów nad poziomem morza, rośnie 20 000 drzew – sosen, wyjątkowo odpornej odmiany. Każde z nich zostało posadzone ręcznie w 1939 roku, kiedy to wzniesiono tu gigantyczny pomnik.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Drzewa – rosnące na Monte Giano, dwie godziny jazdy od Rzymu – tworzą trzy gigantyczne litery: D, U i X. Gdy w Abruzji pada śnieg, napisy te można zobaczyć aż do stolicy – jako ciemną wiadomość na białym tle.
„DUX” to skrót od Duce, tytułu faszystowskiego dyktatora Benito Mussoliniego. Został on tu uwieczniony w korzeniach, pniach i liściach.
Osiemdziesiąt lat temu, gdy koniec II wojny światowej przyniósł również kres tyranii Mussoliniego, drzewa zaczęły dziczeć. Napis stawał się coraz bardziej nieczytelny. Pamięć o Duce bladła. Kilka lat temu niektóre drzewa nawet stanęły w płomieniach.
A jednak napis wciąż tam jest. Od upadku Duce był wielokrotnie odnawiany. W 2004 roku władze stanu starannie przycięły przerośnięte sosny – aż napis był równie czytelny jak pierwszego dnia. W 2018 roku 200 wolontariuszy zastąpiło spalone pnie świeżymi sadzonkami.
Pomnik masowego mordercy w sercu demokracji: We Włoszech to norma. Gigantyczny obelisk w Rzymie, mauzoleum w jego rodzinnym mieście Predappio, pomniki i inskrypcje w całym kraju: Ci, którzy chcą oddać hołd Duce i jego reżimowi, nie muszą szukać daleko.
To nie przypadek. Faszyzm jest we Włoszech historią od osiemdziesięciu lat – i przez równie długi czas pamięć o nim była tuszowana, tłumiona i zapominana.
W pamięci o tym dominuje podwójne kłamstwo: kłamstwo, że całe Włochy uwolniły się kiedyś od Mussoliniego dzięki własnym wysiłkom i w ten sposób odpokutowały za jego zbrodnie. I kłamstwo, że te zbrodnie wcale nie były takie złe, że sami faszyści byli w rzeczywistości bardziej ofiarami niż sprawcami.
Pierwsze kłamstwo narodziło się jeszcze przed zakończeniem wojny. Latem 1943 roku, gdy alianci powoli torowali sobie drogę do zwycięstwa. 10 lipca wylądowali na Sycylii. Wkrótce potem włoski monarcha Wiktor Emanuel III obalił faszystowskiego księcia Benito Mussoliniego, wspieranego przez wojsko i część faszystowskiej elity.
Rachunek: Wojna i tak się skończyła. Lepiej szybko przejść na stronę zwycięzców.
Nowym szefem rządu zostaje Pietro Badoglio, marszałek włoskiej armii, który popełnił barbarzyńskie zbrodnie wojenne na rzecz Mussoliniego. To właśnie Badoglio negocjuje rozejm i z dnia na dzień ogłasza Niemcy, długoletniego sojusznika, wrogiem. Czyni to w tak chaotyczny sposób, że tysiące włoskich żołnierzy trafia do niemieckiej niewoli lub zostaje zmuszonych do ucieczki.
A jednak Włochy, nagle część aliantów. Włochy, w jakiś sposób również po właściwej stronie: to narodziny zbiorowego samooszukiwania się.
Pogląd ten utrwalił się w miesiącach między zmianą stron a końcem wojny w Europie. W tym czasie Włochy były krajem podzielonym, spustoszonym wojną domową. Na północy Adolf Hitler wprowadził państwo satelickie – Włoską Republikę Socjalną, kierowaną przez Mussoliniego. Na południu kraj faszystów zachowywał się tak, jakby poprzednie dwadzieścia lat nigdy nie miało miejsca.
A gdzieś pomiędzy, w górach, na wzgórzach i w kryjówkach, włoski ruch oporu, Resistenza, walczył z wojskami niemieckimi i pozostałymi lojalistami Mussoliniego. Dokładna liczba członków ruchu oporu do dziś pozostaje przedmiotem debaty. Jedno jest pewne: ryzykowali życie w walce z faszyzmem. Całe wioski zostały spalone w brutalnych aktach odwetu.
Militarnie jego sukces był ograniczony, lecz ideologicznie Ruch Oporu stał się wkrótce kluczowym elementem powojennej tożsamości Włochów.
W kwietniu 1945 roku północne Włochy wpadły w ręce aliantów. Nacierali z południa. W tym samym czasie z gór wyruszyły im naprzeciw oddziały partyzanckie. 28 kwietnia Benito Mussolini został schwytany podczas ucieczki w kierunku Szwajcarii. Partyzanci zastrzelili go i przewieźli jego ciało do Mediolanu, gdzie poddano go torturom przy użyciu strzałów z broni palnej, biczów, plwociny i moczu.
Zwisający głową w dół z dachu stacji benzynowej Duce wygląda jak martwe zwierzę. „Życie wolnych Włoch” – pisze historyk Sergio Luzzato – „zaczyna się od celebracji śmierci”.
Obraz bojowników ruchu oporu, którzy zabijają brutalnego dyktatora i wyzwalają kraj zewsząd, jest potężny. I staje się zbiorowym mitem. Rzekome wyzwolenie się spod faszyzmu jest, w zbiorowym odbiorze, również wyzwoleniem od wszelkiej odpowiedzialności za jego czyny.
Nagle nikt nie chce być faszystą, a jeśli już, to tylko z przymusu. Zamiast tego zwolennicy Mussoliniego w całych Włoszech odkrywają, że tak naprawdę zawsze byli bojownikami ruchu oporu – krajem bojowników ruchu oporu.
Kłamstwo staje się prawdąTo początkowe kłamstwo – o Włoszech, które ostatecznie stanęły po prawej stronie i wyzwoliły się – zostało wzmocnione doniosłym kompromisem politycznym. Lewicowe ugrupowania partyjne, burżuazyjni byli faszyści i wojsko szybko uzgodnili strategię odbudowy.
Chodzi o to: zamiast gruntownej przebudowy państwa, administracji, gospodarki i uniwersytetów – całkowicie przesiąkniętych starym reżimem przez 20 lat faszystowskich rządów – stara gwardia pozostaje tam, gdzie jest. To odnowa oparta na tym, co stare. Ślepe przebaczenie zamiast pokuty.
W przeciwieństwie do Niemiec, nowy rząd nie jest zmuszony do usuwania kadr partyjnych z aparatu państwowego. We Włoszech nie ma konsekwentnego ścigania i skazywania czołowych zbrodniarzy wojennych, jak w procesach norymberskich.
Praktycznie wszyscy faszystowscy urzędnicy i sędziowie pozostają na stanowiskach. Różne prawa z czasów dyktatury również pozostają w mocy – na przykład to przewidujące cenzurę filmową. Jest ono również aktywnie stosowane przez powojenne rządy demokratyczne.
22 czerwca 1946 roku nowy włoski rząd ogłosił również amnestię. Prawie nikt, kto mordował, zabijał, walczył i podżegał do nienawiści wobec faszyzmu, nie musiał obawiać się konsekwencji prawnych. Wojna domowa, okupacja północnych Włoch przez wojska niemieckie: wszystko to, jak głosiła logika, było wystarczającą karą.
Amnestia staje się podstawą powszechnej amnezji. We Włoszech nie ma „denazyfikacji” jak w Niemczech. Zamiast tego pojawia się mit „Italiani, brava gente” (Włosi, dzielny naród) – przekonanie, że ten miły naród nie może być aż tak zły.
Ten wizerunek własny utrwalił się w okresie powojennym. Pierwsza Republika opierała się na szerokim konsensusie antyfaszystowskim, obejmującym zarówno lewicę, jak i obóz burżuazyjny. Założenie nowej partii faszystowskiej było prawnie zakazane, a monarchia została również zdyskredytowana za poparcie dla faszyzmu. Została ona demokratycznie zniesiona w czerwcu 1946 roku w referendum – pierwszym, w którym kobiety miały prawo uczestniczyć.
A jednak włoski antyfaszyzm nie ma solidnych fundamentów. Brakuje mu autentycznej kultury pamięci.
Zbrodnie Mussoliniego, zbrodnie Włoch, w których uczestniczył cały naród, przeważnie radosny, oddający faszystowski pozdrowienie z wyciągniętymi ramionami: zostały zapomniane, wyparte i trywializowane.
Wyparta przeszłośćZanim zakończyła się śmiercią Mussoliniego w 1945 roku, faszystowskie rządy trwały ponad dwadzieścia lat – tzw. „Ventennio”. Reżim Mussoliniego nie tylko posłużył za wzór dla hitlerowskich Niemiec, ale i trwał dwa razy dłużej. W tym okresie infiltracja państwa, gospodarki i społeczeństwa była całkowita: dziennikarze, urzędnicy państwowi, profesorowie i działacze związkowi zostali zdyscyplinowani – lub usunięci.
Od początku lat dwudziestych XX wieku przeciwnicy polityczni zastraszali faszystowskich bandytów przemocą lub podawaniem im oleju rycynowego, silnego środka przeczyszczającego. Później trafiali oni na wyspy więzienne. Nieznana liczba osób została zamordowana. Najsłynniejszym przypadkiem było zabójstwo socjalistycznego parlamentarzysty Giacomo Matteottiego 10 czerwca 1924 roku.
Wyższość włoskiej „rasy”, jej historyczne przeznaczenie do władania Morzem Śródziemnym – to wszystko przenika myśl faszystowską i działania reżimu: podczas brutalnych wojen kolonialnych w Libii i Abisynii (obecnie Etiopia) Włosi zamordowali od 450 000 do 860 000 osób.
Zrzucali z samolotów bomby z gazem musztardowym, bombardowali obozy dla uchodźców, zakładali obozy koncentracyjne i wysyłali cywilów na marsze śmierci. Włoska inwazja na Abisynię – niepodległe państwo należące do Ligi Narodów – zrobiła wrażenie nawet na nazistowskim propagandyście Josephie Goebbelsie w 1936 roku.


Napisał w swoim dzienniku: „Mussolini zwyciężył. Co innego może zrobić Anglia i legendarna Liga Narodów? Trzeba mieć siłę, żeby zwyciężyć. Wszystko inne to nonsens”.
Łamane jest prawo międzynarodowe, a społeczność międzynarodowa nie robi nic: to kluczowa kwestia dla nazistowskich Niemiec.
Kolonialną masową eksterminacją dowodził Pietro Badoglio, późniejszy sojusznik aliantów i pierwszy szef rządu antyfaszystowskich Włoch. Nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności za swoje zbrodnie wojenne.
W 1938 roku Włochy uchwaliły daleko idące prawa rasowe, dotykające przede wszystkim dziesiątki tysięcy Żydów w kraju. W 1943 roku państwo Mussoliniego na północy kraju stało się częścią machiny eksterminacyjnej Holokaustu. Około 8600 włoskich Żydów zostało deportowanych z Włoskiej Republiki Socjalnej, większość z nich została zamordowana. Ponadto, po przystąpieniu Włoch do wojny w 1940 roku, wojska włoskie dopuściły się brutalnych zbrodni w Jugosławii, Albanii i Grecji.
Naukowcy szacują, że w sumie ofiarą włoskiego faszyzmu padło milion osób.
Faszyzm jako „choroba”Fakt, że te zgony przez dziesięciolecia pozostawały tematem tabu – a także fakt, że ponad co dziesiąty Włoch był członkiem partii – ma związek z centralną cechą włoskiego faszyzmu. W przeciwieństwie do faszyzmu niemieckiego, jest on mniej jasno zdefiniowany ideologicznie. Nie ma czystej doktryny, kanonu – jak hitlerowski „Mein Kampf”.
Monarchiści, konserwatywni katolicy, radykalni futuryści i byli socjaliści, jak sam Mussolini: wszyscy oni znajdują swoje miejsce w ruchu faszystowskim.
Emilio Ronchini / Mondadori / Getty
Pozwala to byłym faszystom po 1945 roku przedstawiać wszelką przestępczość jako wynik zepsucia „prawdziwego” dobroczynnego faszyzmu. Albo, jeszcze popularniej, jako produkt zbiorowego zaburzenia psychicznego.
W najbardziej skrajnej formie tego argumentu faszyzm jako całość jest określany mianem „choroby”, na którą demokratyczne Włochy cierpiały przez dwadzieścia lat. Opisuje się go jako obcą cechę w zbiorowej psychice, ciało obce w historii narodu.
Ten pogląd – spopularyzowany przez znanego filozofa i antyfaszystę Benedetto Croce – jest podwójnie wygodny. Bo nikt nie jest winny chorobom. I potencjalnie można je wyleczyć – po usunięciu patogenu szybko znikają.
Już 27 lipca 1943 roku, w dniu obalenia Mussoliniego, Croce napisał w swoim dzienniku: „Faszyzm wydaje mi się już przeszłością – zamkniętym kołem. Nie odczuwam pragnienia zemsty”.
Ta zbiorowa amnezja została podsycona początkiem zimnej wojny. Włochy, kraj z największą partią komunistyczną poza blokiem wschodnim, były uważane za terytorium sporne. Antykomunizm zaczął zastępować antyfaszyzm.


Tymczasem dziedzictwo faszyzmu trwa. Nie w ukryciu, lecz publicznie. Już w 1946 roku byli zwolennicy Mussoliniego założyli nową, neofaszystowską partię – Movimento Sociale Italiano (Włoski Ruch Społeczny). Dzięki zabiegom prawnym wielokrotnie unika ona zakazu.
Zaledwie 15 lat po zakończeniu wojny – w 1960 roku – wydarzyło się coś, co gdzie indziej nadal jest tematem tabu: konserwatywny rząd uzyskał większość w parlamencie, zapewniając sobie głosy neofaszystów.
Kolejny punkt zwrotny we włoskiej kulturze pamięci – kiedy represje przeradzają się w dumę z części faszystowskiej przeszłości – rozpoczyna się ostatecznie wraz z powrotem bomb, śmierci i terroru do kraju.
„Anni di piombo” – ołowiane lata prawicowego i lewicowego terroryzmu – rozpoczęły się pod koniec lat 60. i trwały do lat 80. Faszystowskie grupy odłamowe bezlitośnie zabijały cywilów w brutalnych atakach na banki, pociągi i budynki administracyjne. Tymczasem skrajnie lewicowe Czerwone Brygady mordowały i porywały ludzi w imię rewolucji. W latach 1969–1987 zginęło 419 osób, a 1181 zostało rannych.
Wiele ataków skrajnie prawicowych przypisuje się początkowo lewicowym terrorystom. Jednocześnie rośnie zapotrzebowanie na bezpieczeństwo i porządek. Oba zjawiska stanowią podatny grunt dla nostalgii za Mussolinim.
W tych latach antyfaszyzm stał się także społecznie akceptowalny – kojarzono go coraz mniej z bojownikami włoskiego ruchu oporu, a coraz bardziej z terrorystami z Czerwonych Brygad.
Mit Ruchu Oporu chyli się ku upadkowi. Bohaterowie przeszłości odchodzą w zapomnienie. Krucha struktura powojennego porządku Włoch powoli zaczyna się chwiać.
W latach 80. partie neofaszystowskie zyskały na sile i zdołały zmobilizować wyborców nawet spoza swojej starzejącej się bazy. Młodzi ludzie, którzy nigdy nie zetknęli się z faszyzmem, zaczęli interesować się ideami swoich ojców i dziadków.
Powstaje mit ofiaryW latach 90., na gruzach mitu Ruchu Oporu, pojawiło się drugie wielkie kłamstwo, które Włochy wciąż powtarzają o swojej przeszłości: że faszyści również byli ofiarami bezsensownej wojny rozpętanej przez nazistowskie Niemcy. I że tak naprawdę chcieli tylko jak najlepiej dla swojego kraju.
To czas, w którym zapomniana przeszłość staje się gloryfikowana. Kraj sprawców tworzy mit ofiary.
Silvio Berlusconi – przedsiębiorca, bon vivant i właściciel kilku stacji telewizyjnych – odgrywa kluczową rolę w tej transformacji. Zostaje wybrany na szefa rządu w 1994 roku. Włosi pokładają w nim, charyzmatycznym showmanie, zaufanie, po tym jak rządząca przez dekady chadecja została uwikłana w aferę korupcyjną.
Stary system partyjny rozpada się, a pod wodzą gwiazdy telewizji Berlusconiego włoska polityka staje się show-biznesem.
Ph. Marianella / Keystone
To trzęsienie ziemi, które burzy stare pewniki. Staje się to oczywiste najpóźniej, gdy Berlusconi na stałe włącza neofaszystów do swojego rządu – i tym samym ostatecznie normalizuje ich politycznie.
Mussolini zrobił też wiele dobrego dla Włoch, wyjaśnił Cavaliere. Włoski faszyzm miał oczywiście „pewne wady”, „ale nic porównywalnego z nazizmem czy komunizmem”. Dyktatura Duce była „łaskawa”.
To narracja, która dominuje we Włoszech do dziś: nazistowskie Niemcy były prawdziwym złoczyńcą, ze swoją wojną i prawami rasowymi. Hitler jedynie uwiódł bezbronnego Mussoliniego – a wraz z nim niczego niepodejrzewających Włochów – by się na to zgodzili.
Zamiast zbrodni reżimu faszystowskiego, coraz częściej skupiamy się na zbrodniach popełnionych przez wojska niemieckie w północnych Włoszech. Oraz na zbrodniach bojowników ruchu oporu: w krwawej, końcowej fazie wojny zamordowali oni około 12 000 Włochów w ramach samosądów.
Pamięć o masakrach ludności włoskiej dokonanych przez jugosłowiańskich partyzantów na Istrii i Dalmacji coraz częściej przywoływana jest jako dowód na to, że Włochy były ofiarą.
Tymczasem krytyczne badania stają się celem ataków politycznych. Na przykład, państwowy nadawca RAI blokuje emisję krytycznego filmu BBC o spuściźnie faszyzmu.
W 1996 roku francuska ekipa telewizyjna towarzyszyła 19-letniej aktywistce neofaszystowskiej organizacji młodzieżowej podczas jej kampanii wyborczej. Powiedziała między innymi: „Mussolini był dobrym politykiem. Wszystko, co robił, robił dla Włoch”.
Jej imię: Giorgia Meloni.
Powrót Duce'aZa czasów Berlusconiego w całym kraju rozpoczęła się renowacja pomników faszystowskich. Gminy przemianowały ulice na cześć Giorgio Almirante, faszystowskiego teoretyka rasizmu, który po wojnie wszedł do parlamentu jako przedstawiciel neofaszystów.
W Rzymie trwa renowacja i ekspozycja „Apoteozy faszyzmu” – malowidła ściennego przedstawiającego Duce i jego zwolenników. Znajduje się ono w budynku rządowym, siedzibie Włoskiego Komitetu Olimpijskiego. Do dziś pod malowidłem odbywają się konferencje prasowe komitetu. Przedstawiciele demokratycznych Włoch siedzą niczym karły pod boskim Mussolinim.
Ale nic nie przebije tego, co do dziś dumnie prezentuje mała wioska Filettino niedaleko Rzymu: żelazny łuk wzniesiony w 1938 roku, przypominający ten nad wejściem do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zamiast napisu „Arbeit Macht Frei” (Praca czyni wolnym) widnieje na nim napis „Parco Rodolfo Graziani”. Graziani był jednym z przywódców masowych mordów w Abisynii i sojusznikiem „Trzeciej Rzeszy” do 1945 roku.
Plac zabaw dla dzieci w jego rodzinnym mieście nosi jego imię. Kilka lat temu został odrestaurowany kosztem ćwierć miliona euro.
Predappio, miejsce urodzenia Benito Mussoliniego, od dawna jest również miejscem pielgrzymek. Co roku, w dniu urodzin i rocznicy śmierci Mussoliniego, tysiące ludzi przechodzą przez miasto z rękami uniesionymi w geście salutu rzymskiego – włoskiej wersji salutu hitlerowskiego. Salut ten można zobaczyć również w innych częściach Włoch, na przykład podczas parad policyjnych. W 2009 roku ówczesna minister turystyki wykonała go podczas festiwalu karabinierów. Nie została zwolniona.
Do tego dochodzą popiersia, zapalniczki, kalendarze kuchenne i fartuchy z portretem Duce na straganach targowych w całym kraju. Faszyzm jako popkultura, Mussolini jako zabawna, pyskata postać.
Nic nie jest poważne, wszystko jest względne: taki jest obecny stan włoskiej kultury pamięci. Postawa ta ma konsekwencje dla kultury politycznej kraju.


Pisarz Umberto Eco porównał kiedyś faszyzm do „ideologicznego supermarketu”. „Włosi mogli wybierać, co im się podobało”.
Nadal tak robią, wybierając swoich polityków. Berlusconi, komik Beppe Grillo, postfaszysta Meloni: we Włoszech sukces osiągają charyzmatyczni samce alfa, dla których styl i wygląd liczą się bardziej niż jasna treść. Strategia ideologicznej niejasności, która kiedyś charakteryzowała faszyzm, pozostaje drogą do politycznego sukcesu.
Obecnie rządząca partia, Fratelli d'Italia, jest również tyglem prawicowych wyborców wszelkiej maści – od zwolenników nostalgii za Mussolinim po byłych chadeków.
Wszyscy widzą w Meloni coś innego: młodą aktywistkę z przeszłości, która tylko pozornie się uspokoiła. Charyzmatyczną populistkę z jej ordynarnymi powiedzonkami i rzymskim akcentem. Albo umiarkowaną konserwatystkę, która dawno już porzuciła swoje młodzieńcze grzechy.
Tymczasem logo jej partii nadal nosi symbol, który od 1946 roku jest symbolem powojennych faszystów: płonący płomień w barwach trójkolorowej flagi. Ma on symbolizować wieczny ogień płonący na grobie Duce.
Czy to powrót faszyzmu w nowej odsłonie, jak ostrzegał Umberto Eco w słynnym eseju z 1995 roku? Czy przeszłość naprawdę stała się we Włoszech teraźniejszością?
Kilka lat przed wyborem Meloniego włoscy filmowcy szukali już odpowiedzi. Przedstawili łysego mężczyznę w kostiumie Mussoliniego, przechadzającego się ulicami Rzymu, salutującego, w mundurze pokrytym medalami.
Scena nakręcona do komedii „Sono tornato” („Wróciłem”) miała szokować. Podobnie jak niemiecki film „On wrócił” (2015), w którym Adolf Hitler po siedemdziesięciu latach odwiedzał Niemcy. Führer przechadzał się po ulicach, a przechodnie wiwatowali na jego cześć z wyciągniętymi ramionami: to był skandal, sensacja, hit wśród publiczności.
Włoski remake był inny. Nikt nie był zainteresowany. Rzymianie zignorowali przebranego Duce. Nie było ani szaleńczego wiwatowania, ani masowych protestów. Film poniósł porażkę w box office, plasując się na 65. miejscu na listach przebojów.
Powrót faszyzmu? Włosi się tym nie przejmowali. Być może dlatego, że nigdy tak naprawdę nie zniknął z ich codziennego życia.
nzz.ch